Catterline & Crawton

Witam, w tak piękny niedzielny poranek.

I to stwierdzenie jest niemalże prawdziwe, gdyż rzeczywiście niedziela i rzeczywiście słońce świeci, ale co z tego?! Wszyscy jesteśmy pozamykani w domach, zastraszeni i nawet w lesie panuje zagrożenie - CORONA czai się na dębie i w lisiej norze! Zasypiając wczoraj (z trudem, ostatnio kiepsko śpię) miałam nadzieję, że obudzę się rano i ten cyrk się skończy... niestety... na usta cisną się tylko słowa ogólnie uznawane za obraźliwe...

Korzystając więc z tego, że wszyscy śpią i mam chwilę urojonej prywatności pomyślałam, że pogrzebię w archiwach i poprawię sobie humor wspomnieniami z jakiejś wyprawy. No i znalazłam.

To będzie opowiadanie o dwóch krótkich wycieczkach, ale fajnych i przydatnych dla mieszkańców Aberdeen, bo tuż pod naszym nosem: Catterline & Crawton

Miejscowości położone są około 5km na południe od Stonehaven i prawdopodobnie dlatego mało odwiedzane, chociaż moim zdaniem ciekawsze niż lody i ryba z frytką.

Catterline

Do Catterline zawitaliśmy jakoś tak w połowie lutego. Wybraliśmy chyba najgorszy dzień z możliwych, bo szalał wtedy huragan o wdzięcznym imieniu Dennis, wiatr wił niemiłosiernie, ale dzień był tak piękny, że no wiadomo...niesie gdzieś. No i zaniosło tam. Dodatkowo był przypływ więc daleko nie wlazłam, ale pokażę co widziałam.

Jak widać na mapie (zamieszczam na dole) droga w Catterline kończy się nad brzegiem. Dalej już tylko bezkres Morza Północnego. Parkujemy w malutkiej zatoczce (miejsce na 3-4 samochody) na szczycie klifu (można też pewnie zaparkować przy pobliskim pubie The Creel Inn). I taki widok właśnie...


Idziemy w dół. Po prawej zatoka. Nic tylko malować. Moje zdjęcia nie koniecznie pokazują jej wszystkie walory. Była to kiedyś dobrze prosperująca wioska rybacka, popularna również wśród przemytników. Razem z Crawton (milę na północ) stanowiły atrakcyjne miejsce do zaparkowania łodzi (w XIXw wybudowno nawet małą przystań rybacką) jednakże, wraz z rozwojem Stonehaven i jego portu, znaczenie ich spadło do zera. 



Idąc dalej mijamy po lewej mały domek, chyba jakiś magazyn dla rybaków. Ten ludzik na dole to mój chłop. Postawiłam go tam, żeby pokazać wysokość klifu, na którym rozsiadła się ta osada. 



Po prawej zniszczona przystań i samotnie stojąca formacja skalna. Jest to naturalny konglomerat, (zlepieniec chyba po polsku) Pełno ich tu. Dotknięte ostro erozją. A cały ten krajobraz zawdzięczamy wypływom magmowym...gdybym tylko pamiętała coś więcej z lekcji geologii... Ten fragment wybrzeża to raj dla geologów, nawet ja - laik- wiem, że jest w czym tu grzebać.


I tak przemieszczamy się z wiatrem wzdłuż wybrzeża, skokami do przodu.



Do Trelong Bay nie dojdziemy. Za mocno wieje i za dużo wody. Zatokę widać z daleka. Nie mam zresztą pewności czy z tej strony można do niej w ogóle dojść sucha stopą.


Zawracamy. Teraz pod wiatr i pod słońce.




Wywiało nas tak, że herbatki i ciacha się zachciało. Na szczęście pub tuż za rogiem The Creel Inn to poszliśmy. Niestety była to pora lunchu, więc trochę poczekaliśmy na kubek (a właściwie malusieńką filiżankę) herbaty i bardzo "posh" ciastko, za dużo pieniążków. Podobno mają tu wyśmienite owoce morza... może kiedyś sprawdzimy.

Crawton

Tu dotarliśmy tydzień później. Tornada i huragany już minęły, zaczynała się "pandemia" Corony. Tak, to był ostatni weekend przed oficjalnym zakazem opuszczania swojej przestrzeni życiowej.

Crawton leży chwilę przed Catterline, jadąc z Aberdeen. To jeszcze mniejsza osada. Dosłownie trzy domy na krzyż, ale tu jest jeszcze bardziej interesująco, gdyż mamy do zobaczenia dwie rzeczy: super ciekawą linię brzegową i rezerwat ptaków.
Mały parking przy końcu drogi. Tu zostawiamy samochód i idziemy, najpierw w prawo, na skały. 


Geologiczne osobliwości rzucają się od razu w oczy. Wodospad, pokrojona linia brzegowa,


... czy wypływy lawy.


Nie będę o tym pisać, bo wielu mądrzejszych już to przebadało i opisało. O, na przykład tu CRAWTON LAVAS AND CONGLOMERATES OF THE LOWER ORS.

Generalnie lawa, konglomeraty i czerwony piaskowiec upakowane w erozyjny krajobraz wybrzeża. No jest na co patrzeć.






Wleźliśmy na klif z nadzieją, ze uda się dojść do Trelong Bay, ale zasieki wszędzie, a polem nie chciałam brnąć. 
Z powrotem więc do punktu startowego. Po drodze małe ruiny z widokiem.



I teraz w lewo (stojąc twarzą do morza). Idziemy wysokim klifem przez tereny rezerwatu ptaków Fowlsheugh (potrafi ktoś to wymówić?)


Klify są ogromne, ale z ptaków udało nam się zobaczyć tylko mewy i dzikie gołębie. Według informacji na stronie rezerwatu, tysiące ptaków przylatuje tu po zimie na wysiadywanie jaj, między innymi: maskonury, brzytwodzioby i fulmary. Prawdopodobnie byliśmy trochę za wcześnie. Jeszcze nie doleciały z południa.



Po około 1km dochodzimy do budki obserwacyjnej.


Daje ochronę przed wiatrem, z widokiem na zatokę i bez potrzeby straszenia ptaków.


Trochę tu posiedzieliśmy i z powrotem do samochodu.


No i tyle. Ten spacer, bieganie po skałach, wdrapywanie się na klif w tą i z powrotem, jest mile męczące. Serdecznie polecam... jak już odsiedzimy swoje ...









Komentarze

Popularne posty