Calkiem udana wycieczka do Glasgow...nieplanowana.

Jednym z minusow mieszkania w Aberdeen jest fakt, iz wszedzie daleko jest. To troche jak zycie na wyspie i czasami po prostu musisz sie stad wyrwac zeby nie zwariowac... no przynajmniej ja tak mam. 
Sobota, piekny jesienny dzien, zaczynam urlop no i nosi mnie... Nie zapowiada sie zadna podroz do egzotycznych krajow, no ale moze chociaz do Edynburga, co? "Tak mamo, super, swietny pomysl... nigdy nie bylismy tam!" - oczywiscie, ze nic takiego nie padlo... Uslyszalam za to.... a po co?....a, ze daleko... a co tam bedziemy robic?.... to ja zostaje... bedzie deszcz padal... i tak dalej i temu podobne.
Juz mialam ochote zamknac drzwi za soba i zostawic cale to towarzystwo, kiedy jakis ostatni przeblysk dobrej woli i dyplomacji sie przypaletal..."No to moze Glasgow? Sprawdzilam pogode - bedzie dobra!" Chyba ujrzeli w moich oczach desperacje, graniczaca z checia mordu i jakos pomysl przeszedl.
 Ruszylismy o 9:30. Dwie i pol godziny pozniej bylismy w Glasgow. Podczas drogi zdecydowalam, ze zwiedzanie zaczniemy od Kelvingrove Art Gallery and Museum. Z opisow wygladalo, ze kazdy z nas moze tam znalezc cos interesujacego dla siebie. Na tylach spory parking, co tez bylo plusem. £1 za 4 godziny.

Tak wyglada wejscie...


A tak wyglada dziecko wypuszczone na swiat, po prawie 3 godzinach w samochodzie...


Wchodzimy. Wizyta w muzeum jest bezplatna. Bilety trzeba kupic tylko na czasowe wystawy jesli ma sie ochote je zwiedzic. Trafilismy akurat na pokaz prac szkockiego pisarza i malarza... Alasdair Gray sie nazywa. Nigdy nie slyszalam, ale wyglada interesujaco, wiec chodzimy z Zuza... chlopaki ida swoja droga.
No i musze powiedziec, ze juz dawno nie zainwestowalam tak dobrze £5... Marny ze mnie krytyk sztuki, ale wiem co mi sie podoba, a co nie. To sie podoba. Malowal glownie akrylami, na zwyklym brazowym papierze. I zostawial ten braz czesto jako czesc obrazu. Efekt bardzo ciekawy.






No ja wyszlam z rozdziawionymi ustami i chetnie jeszcze pogapilabym sie gdyby nie napiety harmonogram wycieczki.
Wystawa czynna do konca 22 lutego 2015...jakby sie ktos pytal. 

***
Idziemy dalej.  Budynek jest ogromny. Parter - sklepy ze zbednymi pamiatkami (jednak tez zostaly odwiedzone w drodze powrotnej - muzeum za darmo, trzeba je jakos zasilic), restauracja i wystawa prac pana Alasdair Gray; 

Pierwsze pietro - hall glowny - krzeselka, kawiarnia, warsztaty dla dzieci, koncert organowy. 


Adam tez dzialal...


Stad na prawo i lewo mozna zaczac zwiady. Ciezko tak w trzech slowach okreslic zawartosci sal. Na prawo to glownie Muzeum Historii Naturalnej, na lewo sztuka Glasgow. 



Zainstalowali nawet zywa kolonie pszczol! Swiezy miodek w produkcji. Adam bezskutecznie szukal Krolewny. 


Po obu stronach imponujace schody prowadza na drugie pietro.


Na drugim troche o historii Szkocji, malarstwie z tym zwiazanym, jest 17 wieczne malarstwo holenderskie i flamandzkie i Impesjonisci i szkoccy klorysci, a perelka na torcie (czy moze wisienka to byla), jest obraz Salvadore Dali "Chrystus sw. Jana od Krzyza". Nie jestem jakos zafascynowana szczegolnie symbolizmem, ale robi wrazenie...


Dzieci byly pod wrazeniem wielkiego drzewa...



To Monet...


... a to organy i akurat zalaplismy sie niechcacy na koncert, ktory w tej sali brzmial poteznie...


Jak zwykle w brytyjskich muzeach jest i troche techniki polaczonej z rozrywka dla mlodych turystow.



..., ktorzy niestety nie daja rady skupic sie przez kilka godzin...


Byla tez "Sztuka", ktora dala nam do myslenia... co sprawia, ze obraz zawisa na scianie galerii, a nie laduje na scianie swietlicy osiedlowej? No bo na przyklad to...

Zuza ma taka mine, bo jej sie zal mnie zrobilo, ze taka ze mnie artystka ciezko pracujaca, a tu takie cos wisi i sie smieje...


Po prawie trzech godzinach wedrowania z sali do sali,czas na zasluzony posilek w podziemnej restauracji. Ceny do przelkniecia, posilek tez.


Byla prawie 16, kiedy wyszlismy. Cztery godziny minely niezauwazone. Nie mielismy wiele czasu na reszte miasta. W dodatku nie znajac go ciezko zdecydowac co zobaczyc. Pojechalismy po prostu do centrum zobaczyc jak wyglada High Street. 





No i co?... szalu nie ma. Kupa ludzi. Sklepy jak wszedzie. Plus taki, ze to glownie deptak, wolny od samochodow, mozna wiec spokojnie podziwiac wystawy tudziez spozytkowac swe ciezko zarobione pieniadze na rzeczy zbedne mniej lub bardziej, co i w naszym przypadku okazalo sie prawdziwe.
Zuza mowi, ze widziala wiecej Chaves niz w Aberdeen. Co to jest Chav? Odsylam do wyjasnienia tu bo sama nie znajduje lepszych slow :)
Chwile przed 18 rozpoczelismy droge do domu, akurat zeby zdazyc na kolejny odcinek Dr Who.
Zmeczeni ale zadowoleni zaleglismy z kolacja i lampka wina przed kolejna porcja fantastyki naiwnej.















Komentarze

Popularne posty