Badrallach - kilka dni na zachodzie



Zaczęły się wakacje. U nas w tym roku lekko chaotyczne, jedno jedzie, drugie wraca, potem znowu jedzie, a jedno nigdzie nie jedzie tylko pilnuje co by kapitalizm nie upadł. No i właśnie żeby temu ostatniemu nie było aż tak smutno, postanowiliśmy zorganizować się w krótki, 4-dniowy biwak. 
Tydzień wcześniej zaczęłam przeszukiwać otchłań internetu w celu znalezienia dogodnego miejsca. Moje kryteria wyszukiwania były proste: 
1. niedaleko, bo wyjedziemy w piątek po pracy, więc maksymalnie 4 godziny jazdy
2. w pięknych okolicznościach przyrody, ale co by nie trzeba było w krzaki chodzić i wilków kijem odganiać.
3. blisko wody
4. blisko gór
5. żeby nikt się nie darł jak ognisko rozpalimy i uruchomimy gitarę
6. w swoim szaleństwie posunęłam się nawet do prośby o basen (mając na uwadze zwyczajowo humorzastą szkocką pogodę i marudność mojego syna)

No i zaczęłam grzebać... jak można się domyślać wiele opcji nie znalazłam... szybko więc porzuciłam idealistyczną wizję basenu i skupiłam się na pozostałych kryteriach. Nie mogłam się zdecydować przez 3 dni. Tak to jest kiedy czas jest limitowany, Szkocja piękna, a chce się uszczęśliwić wszystkich. 
W końcu znalazłam TO. Napisałam do Pana Szefa przez FB, chociaż na swojej stronie zapewniał, że namioty nie muszą nic rezerwować. Odpisał, potwierdził, że czeka na nas z otwartymi ramionami. 

No i nastał piątek 6 lipca. Ostatni dzień roku szkolnego. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach, zwłaszcza wyjeżdżającyzarazgdzieś. Ruszyłam do domu, załadowałam ciężarówkę (czy jedziesz na 4 dni czy na 4 tygodnie, bierzesz tyle samo klamotów... w każdym razie ja tak mam) i cierpliwie czekałam na Pana Męża. Nadjechał, zrzucił robotę w kąt, przywdział wycieczkową kapotę i w drogę.

Pogoda jak nie szkocka (zresztą takie lato mamy od miesiąca albo lepiej), słonko, czyste niebo, pełny bak. Przed nami trochę ponad 4 godziny jazdy. Wybieramy trasę krajobrazową czyli przez zadupia i wsie. 


I tak jak Google zapewniało po 4 godzinach (z lekkim poślizgiem na mały postój w Inverness w celu uzupełnieniu prowiantu), trochę po 20.00 dotarliśmy na miejsce.Ostatnie kilka kilometrów drogą na szerokość jednego samochodu.


Szybkie rozstawienie namiotu i pierwsza lampka wina pod letnim niebem w towarzystwie ogniska.


Wszyscy zauważyliśmy jedną rzecz...wszechobecną, ogromną, wieczorną ciszę.

***
Poranek nie podniósł nas wcześnie. Miejsce nie przyciąga tłumów, bo małe i z dala od głównej drogi, więc i normalny harmider pola namiotowego nas tu nie dopadł. Sielsko anielsko. No ale nie po to tu przyjechaliśmy żeby gnić w namiocie. Szybkie śniadanie i w drogę. 
Ambicje wspinaczkowe porzuciliśmy szybko. Było zbyt gorąco, a i lenia trochę mieliśmy. 

Pojechaliśmy sobie tak...


Po drodze kilka miejsc na postoje dla japońskich turystów, także i my skorzystaliśmy. 
To widok z drugiej strony lochu, nad którym biwakujemy: Little Loch Broom i górujący nad nim Beinn Ghobhlach (3 x litera "h" w jednym słowie!) i mozolne 11km szlaku... nie tym razem niestety.


Kiedy dotarliśmy na parking  przy Gruinard Beach trochę nas zamurowało, bo tak ładnej plaży to nikt się tu nie spodziewal. Plan jednak zakładał najpierw krótką wspinaczkę w górę małej rzeczki Gruinard, do jej wodospadów. I tam też poszliśmy.

Tu pierwszy wodospad...


... a tu drugi, zaraz za naszymi wielkimi głowami. Nie było czasu na powtórkę ujęcia. Końskie muchy tak żarły, że rwaliśmy stamtąd w podskokach... nie polecam, choć widoki na zatokę piękne.



Pokąsani i spoceni dotarliśmy do plaży.



Spędziliśmy na tym piachu kilka godzin, wykonując nurki w wodzie. Woda była ciepła, jak na szkockie standardy, nawet bardzo ciepła powiedziałabym. Niewielu ludzi, kilku kajakowców i wędkarzy, ale miejsca wystarczająco dla wszystkich. 


 Po tych karaibskich rozkoszach zgłodnieliśmy więc ruszyliśmy do cywilizacji pt: Ullapool. Najeździliśmy się tu trochę, no bo inaczej nie da rady pokonać tych wszystkich zatoczek, fiordów gór i góreczek.


Ullapool to największa metropolia na zachód od Inverness, jednak na obejście miasta nie potrzeba więcej niż godzinę. Ale to i dobrze. Wszystko jest rozlokowane na małej przestrzeni wokół portu. Tu też usadowiło się Tesco, nie to że polecam, ale to jedyny duży sklep w promieniu kilkudziesięciu mil, także tego.... Trafiliśmy akurat na końcówkę jakichś regat łodzi wiosłowych, więc rozłożyliśmy się na chwilę na kamykach, potem obiad, lody i powrót na kemping.



Ullapool ma regularne połączenie ze Stornoway - największym miastem w archipelagu Hybryd Zewnętrznych. Warto i tam pewnie się wybrać i pochodzić po wspaniałych białych plażach.


Słońce już zachodziło gdy dotarliśmy do namiotu. Chłopaki poszli nad wodę nazbierać drzewa na ognisko, a ja z aparatem trochę się pokręciłam.

To ścieżka od nas, prowadzi prosto nad Loch, jakieś 250 m.


A to my i nasz mały domek😄



Kiedy ja się obijałam inni dzielnie pracowali.


I tak oto skończył nam się dzień.



...A kolejny zaczął porannym deszczem. Wczorajsze słońce gdzieś sobie poszło. Wciąż było ciepło, ale na plażowanie raczej nie można było liczyć. Wsiadamy więc w samochód i dalej do przodu. Może gdzieś nie pada.


Przestało... prawie 40 mil dalej w małej miejscowości Gairloch, a właściwie w przysiółku Charlestown. No to zatrzymaliśmy się, na pierwszym lepszym parkingu. Okazało się, że tu ma początek i koniec mały lokalny szlak, taki krótki na 2 godziny spaceru. Jazda samochodem już nas znudziła, no to poszliśmy. Wzdłuż rzeczki, krzaków malin i innych roślinek, lekko w górę.





 Ścieżka dochodzi do rozległego płaskowyżu i znika gdzieś w paprociach. My skręcamy w prawo i zataczając lekkie koło schodzimy na dół.




A na dole zasadzka! The Old Inn Garioch. Jakby ktoś był głodny i spragniony.


My aż tak bardzo nie byliśmy, za to zachciało się dobrej kawy, wiec na poszukiwania owej ruszyliśmy. Daleko nas nie poniosło, za to strzał w 10! Hillbillies Coffee & Bookstore czyli kawiarnia i księgarnia w jednym. Cóż lepszego chcieć można w taki deszczowy, letni dzień.




A do tego duży wybór kawy, herbaty i świeżych, pachnących lokalnie pieczonych ciast. Było tu tłoczno, ale miejsca dość sporo więc daliśmy radę. Jedyny minus to tempo obsługi, ale może tak ma być. To nie Starbucks żeby uwijać się jak w ukropie. Jest czas na wszystko.
Oczywiście nie wyszłam stamtąd z pustymi rękami. Zakupiłam (jako pamiątkę ma się rozumieć) piękne wydanie "His Dark Materials" Philipa Pullmana, całą trylogię w jednej książce. Wyglądam teraz jakbym czytała Biblię, bo nawet sznureczek zakładkowy ma :)
No i tak zrobiło się popołudnie. Postanowiliśmy nieśpiesznie wracać. I pogoda się na wieczór poprawiła się lekko. Obiadek więc najpierw. Restauracja z widokiem.


A później w plener po okolicy.




A to nasze tymczasowe domostwo, M3 z dużym tarasem.


Moi ludzie idą po drwa na ognisko. A to nie taka prosta sprawa. Trzeba zejść nad wodę, połazić trochę między kamieniami w poszukiwaniu drzewa wyrzuconego na brzeg (driftwood czyli) no i potem przytargać to na górę.


Tu właśnie moje dziecko wściekłe, że ojciec go zmusza, niesie kłody pod pachą a jedną kopie przed sobą.


Zauważył, że sikam ze śmiechu widząc jego wściekłość i leci chować się w trawie.



I tak to nam płynie czas ... 😄



***
Ranek znowu przywitał nas nieśpiesznie. Nieśpieszne śniadanie, nieśpieszne mycie garów (w towarzystwie małego gościa) i zdecydowanie nieśpieszne pakowanie namiotu.


Jeszcze kilka zdjęć z kempingu...
To wjazd, a po prawej prysznice i toalety. Łąka namiotowa w dali.


To mały domek do wynajęcia, jeśli ktoś życzy sobie bardziej cywilizowane warunki bytowe.


To Bothy, czyli nocleg dla podróżujących z plecakiem. Dach nad głową i podłoga na śpiwór. Zaplecze kuchenne z wodą i małą lodówką na schłodzenie wieczornego wina dostępne dla wszystkich.


Na koniec zjawił się właściciel całej tej instytucji. Smieszny gość w dredach. Zajęty był przy owcach i przepraszał, że nie dał rady się przywitać, więc przyszedł chociaż się pożegnać.
No to pa. Musimy wracać.

***
Po drodze zatrzymujemy się gdzie ładniej albo ciekawiej, na przykład tu. Widok na dolinę rzeczki Droma i Loch Broom.


Tu dłuższy postój na zejście do przełęczy Corrieshalloch i przejście przez wiktoriański most nad nią zawieszony. Robi wrażenie i jest pięknie.




I teraz już prosto do domu. Fajnie było.













Komentarze

Popularne posty