Clachnaben w październiku 2022

 Clachnaben to ulubiona górka większości Aberdończyków. Nie za wielka, a jednak puls podnosi no i cała dolina jest przecudnej urody, zwłaszcza jesienią. Już kiedyś o niej pisałam, więc nie będę zagłębiać się w szczegóły nawigacyjne (zresztą droga jest jedna, pod górę), a jak już ktoś bardzo potrzebuje to proszę tu: walkinghighlands, opisane przez profesjonalistów. 

Ja chciałam tylko powiedzieć, że to była moja pierwsza wędrówka po odbyte przeprawie ze sobą i chorobą, odbyta w celu sprawdzenia czy działam już prawidłowo i, wyprzedzając fakty, donoszę, że się naprawiłam. 

***

Parkujemy więc na małym parkingu (w weekendy po 11 jest ciężko o miejsce) i w górę przez las. Pachnie grzybami chociaż ich nie widać, no chyba że przepiękne czerwone muchomory. Po chwili z lasu przechodzimy w dolinę. W dali po prawej - skalny cycuś - cel naszej wędrówki.


Na polach owieczki, kolory rdzawe, a niebo niebieskie.



Mały potok wije się wzdłuż drogi, krzyżując się z nią kilka razy, ale są mostki więc dalej sucha stopą.


Tu przy ścianie lasu było kiedyś miejsce piknikowe, ale wygląda na to, że zniknęło. Krótka przerwa na kawę i w górę.


No właśnie, z tego dnia zapamiętam najbardziej dziwne chmury, które pojawiały się w dolinie. Oto pierwsza z nich. 


Są i przeszkody po ostatnim huraganie, także w japonkach nie polecam.


I kolejna dziwna chmura. Normalnie wodę z ziemi tankuje!


I jeszcze taka, już prawie nad szczytem. 


No i tak oto doszliśmy na górę. Jak zwykle wygwizdowo tam, ogromne. Na szczęście od północnego zachodu, więc zasiedliśmy na skałach osłonięci od tornada jakie odbywało się po drugiej strony, spokojnie popijając kawę z porcelanki podróżnej.


... a takie widoki mając za towarzystwo...

No i tyle. Trasa w tą i z powrotem to 9km. Weszłam, zeszłam, szczęśliwa, że czasy zadyszki się skończyły i mogę myśleć o podbojach wysokości.

Po drodze jeszcze ostatnie dziwne niebo, dziwne zwłaszcza, że zrobiło się takie po przelocie samolotu, w tą i z powrotem, kilka razy.


Aby uczcić moje wyzdrowienie pojechaliśmy na lunch w fajne miejsce /ClatterinBrig/ się nazywa. jedzenie jest całkiem niezłe, ale lokalizacja chyba lepsza.



A widok z ławeczki jest o taki...


To była niedziela, więc w środku wszystkie miejsca zajęte, ale dzień, mimo października) wciąż ciepły. Rozsiedliśmy się więc na zewnątrz i za niedługo zajechał haddock (to ponoć łupacz) z pieczonymi ziemniaczkami. Nie pamiętam, chyba £12. Tomek wziął steak pie (podobna cena) i był trochę przesolony. A mówiłam, nie wciągaj tyle mięcha!


No i tak niedzielna wycieczka dobiegła końca.
Najedzona i szczęśliwa ruszyłam w drogę do domu... no, bo kto prowadził...? 
Pan Kleks, jasna sprawa!


I na koniec już ostatnie chmury, obiecuję.





















Komentarze

Popularne posty