Hill of Fare

Kiedy zaczynam jakikolwiek wpis na tym blogu to możecie być pewni, że albo jest ciemna noc i wszyscy śpią, albo niemiłosiernie leje za oknem. Dziś ta druga opcja. Pogoda jest kiepska od kilku dni, no ale teraz to już przeszła sama siebie, także czas coś napisać. Będzie o wycieczce sprzed 3 tygodni czyli Hill of Fare. Jak zwykle inspiracji dostarczyła mi strona Walking Highlands, także tam odsyłam po bardziej szczegółowe informacje.
Dobra lecimy!

***

Trasa zaczyna się nieopodal wjazdu do Raemoir House. Jadąc z Aberdeen, mijamy bramę po prawej i za około 200-300m, znów po prawej- mała zatoczka i kolejna brama wjazdowa na posiadłość.Tu zostawiamy samochód. Normalnie jest miejsce na 5-6 samochodów, ale teraz trwa ścinka drzewa (znaczy na cyrk koronowy zatrzymana) i stoją znaki informujące żeby tu nie parkować. Przytulamy się więc w szarej strefie między drogą, a końcem parkingu (zresztą nie tylko my) i w drogę.


Wyrąb lasu trwa.


Po krótkiej chwili dochodzimy do Raemoir House. Jest pusto. Trochę z duszą na ramieniu, czy nas psami nie poszczują, bo to dopiero początek luzowania kwarantanny i nie do wszystkich pewnie dotarła ta bolesna prawda, że trzeba wracać do roboty, ale jest spoko. Tak więc mijamy hotel po prawej i skręcamy w las, drogą w lewo. (Kiedy wróciliśmy do domu, to popatrzałam lepiej na mapę i wiem, że można pójść drogą omijając hotel. Następnym razem.)


Przez chwilę droga biegnie w górę przez sosnowo - modrzewiowy las. Odbija w pewnej chwili ostro w lewo i ostro w prawo, my idziemy w prawo. 


Robi się coraz ładniej. Droga wspina się lekko pod górę.
W ogóle to polecałabym na początek tej trasy mieć ze sobą jakąś mapę, bo jest sporo ścieżek i dróżek i można się pomylić. Kto nie potrafi czytać mapy... no cóż czas się nauczyć, albo iść na spacer nad morze. Tam ciężko się zgubić.
Dochodzimy do bramy i powoli wychodzimy z lasu na bardziej otwartą przestrzeń.



W dali widać jakieś porzucone zabudowania.


Co chwilę zatrzymujemy się, żeby popatrzeć w dolinę .



A ścieżka cały czas, mozolnie pnie się w górę. Z wolna zostawiamy za sobą wszelką roślinność wyższą niż moje kolana.


Dochodzimy do małego cairn (czytaj "ken" z dłuższym "e") - znak, że dotarliśmy na jakiś wierzchołek. Z mapy wynika, że to Craigrath i 435m. Łyk wody i idziemy dalej. 


Drogę widać dobrze. Mapa już tu nie jest potrzebna.
 

I tak dochodzimy do domku dla myśliwych. Zamknięty oczywiście. Tu krótki odpoczynek i drugie śniadanie. Wiało trochę, a budka zrobiła za wiatrochron.


Zaraz za domkiem droga rozgałęzia się. Odnoga na lewo prowadzi do kolejnego wierzchołku (471m, ale nie mogłam znaleźć nazwy). Później trzeba wrócić z powrotem do tego punktu. To w sumie około 2 km. Zrezygnowaliśmy z tego dodatku i poszliśmy od razu w prawo. Trasa zaczęła teraz już lekko skręcać na Pn-W, bo docelowo zatoczymy koło.

Tomasz i flafy :)




No i tak sobie idziemy. Wszędzie wrzosowiska. Na pewno wrócę tu za parę miesięcy zobaczyć zmiany w kolorach. Już czuję, że będzie pięknie.


Takimi pustaciami idziemy około 3 km. Jest czas żeby porozmawiać o różnych rzeczach. Pokłócić się i pogodzić. 


Po tej długiej prostej, skręcamy ostro w prawo, na południe. I teraz z górki na pazurki. Znowu zrąb drzewa.

Ktoś tu kiedyś mieszkał.


Cały czas idziemy skrajem lasu. Otaczamy niewielkie wzniesienie Brown Hill. Po chwili znów wchodzimy w mieszany las, ale z przewaga drzew iglastych.



Przy samym końcu lasu dochodzimy do nieczynnego kamieniołomu zalanego wodą i otoczonego płotem. Ciekawscy turyści (a może miejscowi) wygrzebali oczywiście dziurę w płocie. Włazimy i my :)


Fajnie wygląda, ale nie ryzykowałabym nura, a brzeg wysoki i stromy. Nie widać za bardzo możliwości zejścia.


I tak w spokoju przeszliśmy jakieś 13 km. Po drodze spotkaliśmy pana z psem i pana bez psa. Żadnych większych przygód.
Dochodzimy do zabudowań. Jakieś owce, jakiś rolnik, i więcej żywej duszy na około, a droga szeroka jak autostrada. 



Mijaliśmy już ten ostatni budynek, i mieliśmy skręcać w prawo, bo tam prowadzi trasa, kiedy wyskoczył zza muru (ten rolnik znaczy) i zaczął się na nas wydzierać, czy nie znamy ostatnich przepisów i, że powinniśmy trzymać się z dala od farm.  Nie było sensu wchodzić w dyskusję i tłumaczyć, że zwierzęta na tego jego Covida nie chorują, a ja na niego nie kichnęłam, ale po co... Porzuciliśmy więc pierwotny zamiar wrócenia do samochodu trasą przez posiadłość Raemoir i skręciliśmy w lewo, żeby dojść do głównej drogi.


Ostatnie 2 km szliśmy więc poboczem, na szczęście teraz mało ruchliwej drogi. 
I tym niemiłym akcentem zakończyliśmy całkiem miłą 16-kilometrową wycieczkę po Hill of Fare.

Mapki




















Komentarze

Popularne posty