Wyspa Skye - lipiec 2021

Już prawie kończę ten remanent zaległy za zeszły rok. Dzisiaj będzie o wakacyjnej wyprawie na wyspę Skye. To wyspa, ale duża (1700km2), więc nie ma odczuć klaustrofobicznych, a z lądem łączy ją most. Rozwieszono go w 1995r pomiędzy Skye a Kyle of Lochalsh. Most jest długi i ostro wygięty, a kiedy wieje siarczyście w zimie to czasem zamykają go.

Pole namiotowe Kinloch

Naszym miejscem zakwaterowania na kilka dni będzie pole namiotowe Kinloch. Jest położone w północno - zachodniej części wyspy, niedaleko zamku Dunvegan którego tym razem nie odwiedziliśmy. 

A tak wyglądała nasza lokalizacja.


Dziecko nie marnowało czasu i szybko rozstawiło swój przenośny stół do malowania figurek Warhammer.


Kiedy trochę odsapnęliśmy po podróży, poszliśmy rozejrzeć się po okolicy We wsi jest wszystko co potrzeba: pub, spożywczak, warzywniak, pizzeria i Fish& Chips (sklep z rybą i frytką). Żyć nie umierać. Jest również lokalna górka, na którą się wdrapaliśmy, aby dobrze rozpocząć zwiedzanie. 



Na środku po prawej widać nasze pole namiotowe. Nie mogę mu nic zarzucić poza jedną rzeczą: nie ma dostępu do wody. Owieczki sobie łażą za płotem. Ludzie nie mogą.


Kolacja przy świecach.




I zachód słońca przecudny!


Quiraing

Pierwszą poważną wycieczką jaką uczyniliśmy, było przejście trasy Quiraing leżącej w paśmie Trotternish. Jeśli chodzi o długość to tylko, niecałe 7km i niecałe 600m do góry, ale miejscami jest trochę wspinaczki. Także laczki zostawiamy w namiocie.
Geologia tej formacji górskiej jest bardzo interesująca, a jej czasy sięgają Jury z piaskowcami i
wapieniami, ale również mamy tu "młode" skały wulkaniczne, bo sprzed 20-30mln lat. Ta mieszanka wytworzyła zadziwiające miejsce, które można jedynie przyrównać do krajobrazu nie z tej ziemi.


Większość zwiedzających dochodzi tu, czyli około 100m od parkingu, i na tym wycieczka się kończy. Jednak warto ruszyć dalej. Dalej jest jeszcze ciekawiej.



I nawet pięknie pachnący dziki tymianek się znalazł, a właściwie całe jego dywany.




Szlak nie jest nigdzie oznaczony, ale wszystko raczej intuicyjnie można ogarnąć, no ale mapę warto mieć przy sobie, tak na wszelki wypadek.


Kto znajdzie ludzi na ścieżce, ten wygrywa.


I tu sobie dochodzimy, gapimy się w przestrzeń, zajadamy lunch, odpoczywamy i wracamy górą, ponad grzbietem Quiraing.





Zbierało się na wodę z nieba. Lekko przyśpieszyliśmy. Ostatni odcinek jest bardzo stromy i trawiasto błotnisty. Zakładam, że po deszczu nie da się tam zejść. Jeśli już to raczej zjechać na czym kto tam ma.


Plaża koralowa

To miejsce, którego się nie spodziewaliśmy. Nie wiedziałam o jego istnieniu, dopiero ktoś na kampingu podpowiedział nam, żeby tam właśnie spędzić popołudnie. Trochę ponad 8km na północ, 20 min samochodem, ostatni odcinek spacerkiem, jakiś kilometr. Parking bardzo mały, a chętnych na plażę sporo.





Nazwa tej plaży jest myląca. To tak naprawdę nie jest koral, a tysiące, wybielonych przez słońce, szkieletów wodorostu nazywanego Maerl. Rośnie on sobie powolutku przy maleńkiej wysepce (Lampay), do której można dotrzeć na odpływie (leży około 150m w morze). Nie mieliśmy tyle szczęścia, ale i tak było wspaniale.


Fairy Pools

To atrakcja, o której dużo słyszeliśmy i z niecierpliwością czekałam na obraz na żywo. Fairy Pools to seria małych wodnych kaskad, które utworzyły się wzdłuż potoku Brittle po zachodniej stronie górskiego pasma Black Cuillins.
Jest parking. Duży, ale płatny. Przynajmniej nie trzeba się martwić o miejsce.


Przyjechaliśmy dość wcześnie. Mgła spowijała jeszcze góry.



Mimo porannej pory, już sporo turystów kręciło się po świecie.


Idziemy więc dalej. No nie mają co robić!


I jak zwykle, wystarczy odsunąć się tylko trochę od początku szlaku i już jest luźniej. I nawet słońce się obudziło.

Takiej okazji do kąpieli nie można było przegapić. Ja jako jedyna przyszłam przygotowana, strój i ręczniczek w plecaku. W końcu zrobiło się tak ciepło, że nawet Adam wlazł do wody w galotach.





No ładnie było, ładnie, ale żeby to nazywać basenami wróżkowymi...no nie wiem.


Pole namiotowe Glenbrittle

Przenosimy się na nowe pole namiotowe, całkiem niedaleko od Fairy Pools! Miejsce nazywa się Glenbrittle czyli Kruch Dolina. Pole namiotowe jest duże i są miejsca na przyłączenie prądu, jak ktoś sobie życzy, ale nie ma rezerwacji. Po prostu przyjeżdżasz i jeśli jest miejsce, to zostajesz, a jak nie ma to pa. Dla nas było, bez wygód ale było. W związku z tym nastawiliśmy zupę parówkową.


Miejsce jest na prawdę do zakochania się... z jednej strony góry...


.... a z drugiej zatoka z widokiem na wyspę Canna.


Tradycyjnie więc, od kąpieli trzeba zacząć.


I prywatny ratownik na brzegu z gitarą, lekko wściekły, bo meszki atakowały go niemiłosiernie.


Na terenie pola namiotowego funkcjonuje kawiarnio/ restauracja, całkiem nieźle wyposażona, a jedzonko pyszne. Co widać na załączonym obrazku, zresztą z takim widokiem za plecami wszystko lepiej smakuje.






Camasunary

Zatoka Camasunary, to kolejny punkt na naszej liście miejsc do odwiedzenia. Leży na półwyspie Elgol, a właściwie po jego zachodniej stronie, na połączeniu z kolejnym połwyspem (chyba Brittle).
Parkujemy za osadą Kilmarie, na sporym parkingu po lewej stronie drogi, plecaki na plecy i szli na zachód. Trasa do zatoki jest dobrze utrzymana. Lokalni nazywają ją jeep track, czyli bez napędu na 4 koła się nie obejdzie, ale oczywiście droga dla publiki jest zamknięta.

Z dala widać imponujące pasmo Cuillin. Tam dziś nie wejdziemy, możemy jedynie podziwiać z daleka.



 Przez większość czasu idziemy pod górkę, aż do przewężenia między dwoma niewysokimi wzgórzami, no i potem to już z górki.


Cała trasa to tylko 3km, ale przy takiej hawajskiej pogodzie jaka nas spotkała, należy się zaopatrzyć w sporo płynu. To jeziorko widoczne po lewej stronie to Loch Coruisk. Tam nie doszliśmy. Następnym razem może.






Ten domek jest do wynajęcia, gdyby ktoś miał ochotę, a po drugiej stronie zatoki stoi małe bothy, dla tych mniej wymagających turystów.


Nie mogliśmy zamówić lepszej pogody. Morze nie czeka, czas do wody.


Byliśmy praktycznie sami w zatoce, więc niektórzy z nas postanowili nie używać odzieży wierzchniej i dali nura na golasa.



Jak to powiadają morze wyciąga, w brzuszku burczy, więc odpalamy maszynę i powstaje sprytny, biwakowy lunch. Tak było tu fajnie, że zostaliśmy w zatoce przez resztę dnia. Ach, życie może zaczekać.





Destylarnia whisky Talisker

Destylarnia to obowiązkowy punkt programu dla każdego szanującego się turysty, odwiedzającego wyspę Skye. Niestety! Należy pamiętać, że my zrobiliśmy to w czasie światowej zarazy, więc jedynym elementem dostępnym dla publiczności był sklep i budynek z zewnątrz. Cóż było robić?! Ustawiliśmy się do krótkiej kolejki (oczywiście wpuszczali po 5 osób) i cierpliwie czekaliśmy na naszą kolej.
Zmierzyli nam temperaturę (strzałem w głowę chcieli, ale Tomek podniósł raban, że nikt mu nie będzie z pistoletu w czoło, więc skończyło się na nadgarstku) oraz wykapali w płynie do dezynfekcji. Byliśmy bezpieczni. Pozwolono nam wejść. po czym zakupiliśmy stosowną ilość whisky (portfel krzyczał z rozpaczy) i po wycieczce. 
Jeszcze tylko dopowiem, że destylarnia leży nad zatoką Harport i warto sobie zaplanować tu trasę razem z Fairy Pools, bo to w tym samym kierunku...prawie.



Portree

Portree to stolica wyspy, centrum seksu i biznesu, jak mawia Tomasz. Leży mniej więcej w połowie wschodniego wybrzeża. To małe miasteczko, ale ma swoje uroki, na przykład pyszny Fish&chips.


Większość życia kręci się koło portu, do którego trzeba zejść stromym klifem


A z góry taki widok. Jest też wypasiona lodziarnia, sklepy z whisky (nie tylko lokalne), kilka pubów, spożywczak (Co-Op, gdzie uzupełniliśmy zapasy) i super fajna księgarnia, z pozycjami, których nie znajdziesz w Waterstones.


No i chyba tyle z tych główniejszych rzeczy, które zobaczyliśmy. To jest naprawdę miejsce, w którym można zwolnić i wypocząć, bez spiny biegania miedzy atrakcjami turystycznymi.




































Komentarze

Popularne posty