Ale ze mnie "blogerka".... ostatni wpis o Wielkanocy, a tu juz prawie Boze Narodzenie!
Na usprawiedliwienie moge tylko dodac, ze troche mam dodatkowych zajec, ktore moge okreslic jako rekreacyjno - artystyczne. Nie zaglebiam sie w szczegoly. Jak cos mi z tego zacznie wychodzic sensownego to sie pochwale

***

Jestem tu ( na zeslaniu w Aberdeen)  juz prawie 10 miesiecy, a tak naprawde dopiero ostatnio zaczelam odkrywac miejsca, ktore sprawiaja, iz zapominam, ze jestem setki mil od cywilizacji europejskiej.
Jednym z nich jest Seaton Park. Polozony w polnocno-wschodniej czesci miasta, tuz przy ujsciu rzeki Don do morza. A wlasciwie Seaton Park, Keith Park i Donmouth Local Nature Reserve jako jedna calosc.

Wchodzimy do Seaton Park. Lekko w dol, jakby w doline. Po prawej laka wielka, po lewej laka wielka (obecnie zalana), a przed nami plac zabaw. Nie byle jaki, bo z lokomotywa!




Jak mozna sie domyslec, trudno mi ruszyc stad w dalsze rejony gdyz Adam nie widzi wiekszej potrzeby odkrywania, skoro tu stoi lokomotywa ciezka, ogromna i tylko pot z niej juz nie splywa.... Z pomoca prosby, grozby i przekupstwa ruszamy dalej.

To widok na lewo


Tam daleko to katedra St Machar i wogole cale stare Aberdeen, ale o tym to innym razem. Idziemy dalej prosto i powoli dochodzimy do rzeki Don. To wlasciwe takie jej male waskie zaplatane ramie. Calkiem wartkie jak widac. W gore rzeki, kilkadziesiat metrow dalej jest wytyczona trasa dla kajakarzy gorskich


A my tu skrecamy w prawo i dochodzimy do drzewa obfitujacego w stare buty. Nie jestem pewna, ale wyglada mi, ze to jakas staroszkocka swiecka tradycja, kultywowana przez studentow z pobliskich akademikow. A wrzucmy sobie buty na galaz, niech wisza.


Dalej droga zweza sie drastycznie i wspinamy sie lekko pod gore, zeby znalezc sie zupelnie w innym swiecie. Tu nadmienie, ze ja jestem prosta kobita z Elblaga i chcac nie chcac wszytko kojarzy mi sie z tym zapomnianym przez Boga i historie ( a juz na pewno przez historie) miastem. To wyglada jak Bazantarnia: rzeka, wawozy, buki....


Upierdliwce ( dzieci moje) jak tam wlazly to nie mogly wyjsc. Zapomnialy o marudzeniu, ze "Po co znowu te lazenie?!" ,i ze " Ja chce na lokomotywe"............................... wsiakly.




Z trudem wyrwalam.... Idziemy z biegiem rzeki. Dochodzimy do mostu Balgownie (mostku wlasciwie, ktory jest wylaczony z ruchu)  i malego osiedla wygladajacego jak zupelnie z innej bajki... zdjec oczywiscie nie zrobilam, bo po co, przeciez to tylko najladniejsze miejsce do zycia w calym tym zapyzialym miescie!!!!.


Tu juz dochodzimy do konca wycieczki. Jestesmy na moscie nad rzeka Don


Ladne bylo co?! No mi sie w kazdym razie podoba. Ta trase mozna przejsc jako kolko, czyli przejsc przez Bridge of Don i wrocic drugim brzegiem rzeki i tez jest ladnie. Troche studentow tam sie kreci, jako ze akademiki za rogiem, no i normalni ludzie tez sie pojawiaja na rowerach, albo klusem... ale warto. Ostatnio, niestety rozbila sie tam ekipa cyganow (tu dla poprawnosci politycznej mowi sie na nich Travelers, czyli Podroznicy - buhaha!)  Jakos im wyperswadowano dalszy pobyt, ale pozostawili za soba kupe smieci, jakies stare materace i kupy.... kupy znikna, a smieciuchy pewnie usuna na koszt podatnikow. 
Dobranoc!








Komentarze

Popularne posty