Clachnaben & Glen Dye - rewizyta
To bedzie opowiadanie o calkiem innej niedzieli, o niedzieli minionego tygodnia, slonecznej, cieplej i takiej, kiedy grzechem smiertelnym jest siedzeic w domu. Bo gdybym miala opowiadac o tym co dzisiaj to raczej nie wiele... sniadanie i kawa w lozku, za oknem leje, dzieci po pokojach zajete soba, Tomek w pracy... Na grzbiecie ulubiony dresik, buty wedrowkowe spia w szafie i na pewno dzis nie wstana...
***
Tu gdzie dzis jedziemy to nic nowego, raczej sprawdzenie czy wciaz tam tak ladnie jest. Jezeli sie nie myle to w zeszlym roku, mniej wiecej o tej samej porze odkrywalismy ta doline. Adam nie mial wtedy nawet 4 lat, a Zuza nie byla tak marudna.
Na parking dojechalismy calkiem wczesnie jak na nas, bo okolo 10:00. Chwile pozniej ruszylismy w las pod gorke. Po prawej cale dywany jagodowych krzakow. Ale pozwolenie na popas nie padlo, bo w zyciu bysmy stad nie wyszli. Po krotkiej wspinaczce, trasa w dol i po chwili znajomy widok i droga.
Ostatnio, kiedy tu bylismy otaczaly nas stada owiec, z ktorymi Adam probowal sie bezskutecznie zaprzyjaznic. Dzis nie widac ani jedej. Za to my przywiezlismy ze soba jedna koze, ktora lezie i z kazdym krokiem wiecej marudzi... cos o bezsensownosci wchodzenia na jakies durne gorki... ignorujemy w plonnej nadziei, ze jednak sie spodoba.
Droga przez pastwiska, doline i las jest latwa i przyjemna. Wspinaczka zaczyna sie dopiero jakies 30-40 minut przed szczytem
Maly koziolek smigal po skalach a reszta kulala sie na tylach. Wialo troche jak zwykle.
A tak wyglada widok na Pd-W. Blokuje go troche wsciekla, prawie 12-latka, ktora zmuszona zostala przez walnietych rodzicow do wyjscia ze swojej jaskini na swiat pozbawiony zasiegu Wi-Fi
To Clachnaben. Dalej droga wiedzie na Mount Battock. I miloby bylo tam pojsc, ale biorac pod uwage sklad ekipy dalismy sobie spokoj. Innym razem.
Zjedlismy lunch, wypilismy kawke i z gorki na pazurki...
Ta sama droga w dol z postojem przy strumyku.
Ostatni punkt programu - jagodowanie - poprawilo humor tej pani. Dzien okazal sie nie byc az tak stracony.
Okolo 14 bylismy z powrotem na parkingu.
Lubie tu przyjezdzac. Trasa nie za dluga - 9km, niezbyt meczaca, a widoki nad widoki!
***
Dzien zakonczylismy pizza i piwkiem na plazy. I wszystko idealnie, gdyby nie to klujace wciaz uczucie, spychane notorycznie, machinalnie juz wlasciwie, ze wszyscy ci, z ktorymi moznaby podzielic sie tymi wrazeniami, ktorzy byliby chetni w nich nawet uczestniczyc sa tak daleko...
No nic... byle do Swiat...
Komentarze