Goście, goście! Październik w Aberdeenshire.

 Wydawałoby się, że zapraszanie przyjaciół do Aberdeen pod koniec października, jest przejawem czystej nonszalancji i lekceważenia dla matki natury. Kto był to wie. Jeden wielki hazard. Będzie lało albo nie będzie, z przewagą na to pierwsze. No i co? I gdybym się założyła to przegrałabym chatę, samochód i kota, bo przyjechali na 3 dni i to były trzy piękne, jesienne, słoneczno-złote dni. 

***

No dobra, przylecieli i co dalej? W trzy dni nie poszalejemy po tej, powszechnie uważanej za piękniejszą, zachodniej części Szkocji, ale i u nas coś się znajdzie do zobaczenia.

Czwartek

Wieczór, późny wieczór, bo samolot zamiast wylądować o 22:10, wylądował koło północy. Trzeba było się przywitać tradycyjnym chlebem i solą... zakropionym lokalnym bursztynowym dobrem w postaci 12-letniej Jury, która przecież sama nie chodzi tylko z kolegami... 

Piątek

Pomimo raczej krótkiej nocy, zgodnie z planem poranna pobudka, plecaki spakowane, kawa w termosie...w drogę więc. Plan był aby zrobić taką trasę Creag nan Gabhar circuit. No więc wyruszyliśmy. Samochód zostaje na przydrożnym parkingu na przeciwko Auchallaer Farm. Jesień piękna wszędzie. 


Przez około 1.5km idziemy w stronę Loch Callater, po piaskowo- kamiennej drodze. Po lewej szumi sobie strumień, dość pokaźny po ostatnich nocnych deszczach, po prawej leniwie kulają się wzgórza. 


W pewnym momencie (właśnie po koło 1.5km) droga rozgałęzia się i ostro odbija w prawo, no i my tam idziemy. Deszcz trochę kropi, ale widać, że to tylko mżawka i zaraz minie. Jest cieplutko. Indian Summer. Świat utonął we rdzawych kolorach.


Dolina Glenshee w słońcu, widoczna po zachodniej stronie 


I taki o to element zwierzęcy również się pojawił, razem z mgłą, albo raczej chmurami, które wisiały nisko nad górami.

Kiedy doszliśmy na górę, widok był ograniczony. To nie szczyt, ale podobało mi się to słoneczko na zapleczu.


Szybkie dotknięcie kamienia i schodzimy w dół, do ciepłych krajów. 


Droga w dół idzie najpierw wątłą ścieżką, a potem znika całkowicie. Obieramy więc kierunek na Loch Callater, pokonując wrzosowe pola i kilka strumyków.


No a potem to już tylko plażowanie, koktajle z palemką i balety do rana.





Znaczy dziewczyny bawiły się na całego, chłopaki lekko na uboczu, z dala od tych bezeceństw. 


Kiedy już pobawiłyśmy się i wystarczająco mocno odmroziłyśmy tyłki i stopy, nadszedł czas powrotu do bazy. 


Po drodze zahaczamy jednak o Braemar i hotelowy pub Fife Arms. Piwo pyszne i cenne. Wystrój dyskusyjny. Stado wypchanych zwierząt stanowi jego główny element  latającym jeleniem pod sufitem na czele.


W bazie odpaliliśmy ognisko przydomowe, nad nim grilla i korzystając z dobrodziejstw szkockich destylarni obgadaliśmy sprawy, których nie mogliśmy obgadać przez kilka ostatnich lat.

Natomiast moja zajebistość sięgnęła szczytu, kiedy nosem zaczęłam wypuszczać ogniste strzały 😂


Sobota

Poranek rozpoczął się około 11. Leniwa kawa, śniadanko, no a potem standardowo - Stonehaven i zamek Dunnottar. Się gościom podobało, no to lecimy w dół do portu, a tam taki miły pub z piwkiem i kawką i widokiem.



Kolejnym punktem wycieczki była objazdówka po Aberdeen i wizyta nad morzem w celu nabycia tradycyjnego burrito z budki na plaży oraz spacer do Fttie (Footdee), dawnej wioski rybackiej, która teraz jest folklorystyczną częścią Aberdeen. Podobało się również. Jakieś zakupy jeszcze po drodze i odpocząć przed wieczorem...

...a wieczorem trasa widokowa po kilku znanym nam atrakcjach...
Zaczęliśmy od Revolution The Cuba. Pełno ludzi, żadnych wolnych stolików, więc tylko po piwku i dalej (nikt też nie grał, więc trochę byliśmy rozczarowani). Kolejnym punktem programu był Slains Castle. To nie koniecznie nasza bajka, ale zobaczyć trzeba, bo to pub przerobiony z kościoła, który zachował swój oryginalny gotycki charakter. Po piwku i dalej.


Dalej do Irlandzkiego Malone. I to był najlepszy wybór. Ludzi oczywiście po brzegi, ale muzyka live, wszyscy śpiewają, bujają się trochę i jest fajno. Tu spędziliśmy resztę wieczoru...


A na bazie znowu dłuższe rozmowy o wartościach. Ja odpadłam najszybciej, gdyż rano obowiązki matczyne wzywały, ale goście (znaczy piękniejsza ich część) wykonały nawet nurka do zimnej beczki.


Niedziela

Nie można odwiedzić Aberdeen i ominąć naszą lokalną celebrytkę - Bennachie. 
Nie jest jakaś wielka, ale mimo to warta wysiłku wdrapania się. Szczyt niestety znowu w chmurach, ale w górę i w dół pięknie.

Małe grzybobranie samo się zrobiło. To chyba ostatnie okazy tej jesieni.



No i tyle. Wieczorny samolot do Gdańska (tylko lekko spóźniony) i po zabawie. Takich gości to ja mogę gościć raz w miesiącu... co najmniej!







































Komentarze

Popularne posty