Chłoniak (Lymphoma) czyli jak życie potrafi zaskoczyć

 To będzie mało wesoły post, no ale cóż i takie się zdarzają. Wspomniałam o tym, przyznałam się, w poprzedniej relacji z Loch Earn, ale było to między wierszami, więc nie koniecznie dotarło do wszystkich. Dziś chcę zrobić to porządnie.

Bez owijania w bawełnę: ponad 2 miesiące temu zdiagnozowano u mnie formę raka - chłoniak śledziony. Agresor, jest zlokalizowany w szpiku kostnym i atakuje sobie wybrane organy. W moim przypadku śledzionę. Normalna śledziona jest małym organem, waży około 150g i wypełnia ja jakieś 50 ml krwi. Moja śledziona obecnie jest większa od żołądka, tak wielkości melona Cantaloupe. Dla lepszego zobrazowania: czuję się jak w 5tym miesiącu ciąży. 

Ale najważniejsze jest to, że chłoniak rozgościł się w szpiku i powoduje u mnie ogromną anemię, czyli mam za mało hemoglobiny. Duuuużo za mało. Dzisiaj lekarz powiedział mi, że potocznie można powiedzieć, że nie ma w szpiku miejsca na jej produkcję. Dla tych co lubią liczby, norma to 120-160 g/l. (przynajmniej tak to podają tu w Szkocji), a ja, kiedy zameldowałam się w szpitalu, bo już tak marnie się czułam, miałam 30 g/l. 

Ale po kolei, bo trochę to chaotycznie opowiadam. Co skłoniło mnie do pójścia do lekarza? Kilka rzeczy:

  • utrata wagi; gdzieś od grudnia do maja straciłam 10kg, bez większego wysiłku z mojej strony
  • bardzo słaba kondycja; normalnie jestem aktywnym człowiekiem, chodzę po górach, pływam w zimnym morzu, w domu też wszystko błyszczy... a tu wspinaczka na moją lokalną górkę stała się zdobywaniem Rysów, ba wejście w nocy po schodach do toalety stało się wyzwaniem
  • podczas pandemii Covidowej zainstalowaliśmy sobie w ogrodzie wielką beczkę po whisky, żeby w lodowatej wodzie regenerować ciało i umysł; normalnie mogłam siedzieć i relaksować się przez 10-15min, teraz nawet 3-4 min były problemem, a po wyjściu za nic nie mogłam się rozgrzać.


No i poszłam do Pana Doktora. (już pominę całą opowieść o konsultacjach telefonicznych itd). Wysłał mnie na badanie krwi. 2 dni później zadzwonili z przychodni i umówili na audiencję u GP (lekarz rodzinny). Mój lekarz rodzinny (taki chłopaczek koło 26 lat) z wypiekami na twarzy oznajmił iż niezwłocznie referuje mnie do hematologa i czy ja rozumiem co to oznacza. No rozumiałam. I tak to się potoczyło. 

Pan hematolog skierował na kolejne badania i na biopsje szpiku kostnego (z biodra pobierali). No i powstała diagnoza: chłoniak strefy brzeżnej śledziony. Nie jest tak źle, pomyślałam, mogła być białaczka! No co, trzeba szukać pozytywów w życiu. 
Na kolejnym spotkaniu opowiedział troche o tym agresorze i jak nowoczesna medycyna sobie z tym radzi. W moim przypadku zarekomendował terapię antygenową preparatem Rituximab, która jest o wiele mniej inwazyjna niż chemioterapia, no i według niego całkiem nieźle działa. 
Problemem, dla hematologa, był fakt, ze nie mam szczepienia na Covid, gdyż terapia antygenowa osłabi mój i tak wątły system immunologiczny. Kazał mi się zastanowić nad tym i umówił następne spotkanie na 18 sierpnia. Ja tam wiele do zastanawiania się nie miałam, no ale dobra, niech mu będzie. To był początek lipca, wakacje. Czułam się relatywnie dobrze. Jeździliśmy więc na krótkie wycieczki (nic pod górkę), a w połowie lipca wybraliśmy się na tydzień pod namiot (Loch Earn i Glencoe - o tym opowiem w innych postach). Po powrocie zaczęło być coraz gorzej, aż w końcu w piątek 5 sierpnia poddałam się i zadzwoniłam do mojego pana GP. Przyjął mnie po południu. Zmierzył ciśnienie, temperaturę, zadzwonił do szpitala i zaklepał mi tam miejsce. Ciśnienie 112/46, puls 108 i gorączka 39.5st. 
W szpitalu zajęli się moim obolałym ciałem jak potrafili najlepiej. W skrócie: potrzymali 6 dni, w tym czasie przetoczyli 1,5l krwi, wtłoczyli dożylnie 6 kroplówek i serie antybiotyku, a za to zabrali, szukając infekcji i innych problemów, kupę mojej własnej krwi, mierzyli, badali, budzili w nocy, faszerowali przeciwbólowymi... Pierwsze 3 dni głównie spałam. Potem było już lepiej, na tyle, że poszłam pozwiedzać ogród na tarasie (pierwsze piętro), gdyż dzień był przecudny.




Ku mojemu zdziwieniu nie był za bardzo oblegany. No tak w szpitalu ludzie chorują, a nie zwiedzają :) Ale fajnie, że stworzono takie miejsce.

W szpitalu przekonali mnie, że powinnam zacząć terapię jak najszybciej. Zgodziłam się. Dziś zrobili ostatnie badania, no i jutro startuję. Trzymajcie kciuki żeby zadziałało.

***
UWAGA! tylko dla tych, którzy są otwarci na cos więcej niż opinia lekarza.

Ci którzy mnie znają trochę, wiedzą, że mój stosunek do medycyny akademickiej jest lekko nieufny. Dlatego też w międzyczasie szukałam odpowiedzi gdzie indziej. 
Po pierwsze Nowa Medycyna Germańska czy też Totalna Biologia. Link TU. Z grubsza chodzi o to, że gwałtowne emocje, traumatyczne,  przeżyte w samotności wywołają w ciele chorobę. Chciałam sprawdzić co u mnie sprawiło, że moje ciało jest przeciwko mnie. Znalazłam konsultanta, z którym do tej pory pracuję nad moimi traumami, mniejszymi i większymi. On wytłumaczył mi, że problemy ze śledzioną to problemy z krwią. Dosłownie z krwią czyli z rodem... nie będę wchodziła w szczegóły, bo to dotyczy jakby mojej rodziny i mojego życia, raczej nudne dla osób postronnych, ale jeśli temat was zainteresował, to dajcie znać, pokieruję dalej. 
Kolejna rzecz to medytacje i wizualizacje. To jest bardzo trudne i jednocześnie bardzo ważne. Najbardziej lubię używać medytacji prowadzonej przez Klaudia Pingot i Osho (trudniej je znaleźć). Nie zawsze wychodzi tak jakbym chciała, ale się nie poddaję. A co sobie wizualizuję ( nie śmiać się). Widzę moją rodzinę, jadącą VW camperem. Są wakacje, słonecznie, śmiejemy sie i zwiedzamy Chorwację (taką jak Makłowicz pokazuje), chodzimy po górach, kapiemy się w krystalicznie czystej wodzie... jesteśmy szczęśliwi.

Co jeszcze robię? Utrzymuję nisko węglowodanową dietę (do Keto jeszcze nie doszłam). Rak lubi cukier więc nie będę go dokarmiać.
Piję zioła według wskazań pana Lubickiego. Kupiłam większość w Polsce, tu w Szkocji ciężko je dostać, a naprawdę szukałam. Czasami, czuję jak fizycznie przynoszą ulgę. Jeśli ktoś chce, mogę opowiedzieć jakie.
Zajadam produkty od Ambasada Słońca. Koleś łączy medycynę chińską z ajurwedyjską. Wzmacniam organizm, żeby naturalnie mógł się wygrzebać z syfu, w który go wkopałam. 

No i na razie tyle. Jest jeszcze parę rzeczy, które chcę zrobić, ale o tym opowiem, kiedy się wydarzą.

Długo liczyłam, że to wszystko sprawi, że mój kolega chłoniak postanowi się wyprowadzić, albo chociaż trochę zmniejszyć. No nic takiego się nie wydarzyło, nawet nie drgnął. Dlatego tez, nie przerywając wszystkich tych zabiegów, zdecydowałam się zmienić nastawienie i potraktować pomoc medyczną nie jako truciznę, a jako lekarstwo. Idąc za myślą: Jeśli uwierzysz, to tak to będzie...

***





Komentarze

Anonimowy pisze…
Jestem w Tobą ❤️
Anonimowy pisze…
Kochana Jośko... czytam i otaczam cię energia zdrowia, szczęścia i miłością - wszystko na wysokich wibracjach. Klaudia i Osho są mi dobrze znani. Sama medytuje i sama dążę do zdrowia. Kiedy medytuje "kładę" się w kryształach i przyciągam energię księżyca. Działa. Jestem z Tobą. Marlena😍
.
Anonimowy pisze…
Aska jak ty nie dasz rady temu chłoniakowi to kto da? Nie znam silniejszej, bardziej ambitnej i pozytywnie myślącej osoby niż Ty.
Jestem z tobą, przesyłam gorace uściski
Anonimowy pisze…
Tu Angelika
Anonimowy pisze…
Asiu, przepiękny prawdziwy wpis, jesteś w moim sercu, totalna biologia ma ogromna moc, podążaj swoimi ścieżkami , jesteś cudowna ❤️❤️❤️❤️

Popularne posty