Pierwsze zapodanie mikstury

 A miało być tak pięknie... skończyło się na kolejnym pobycie w szpitalu. Ale od początku...

We wtorek rano zameldowałam się na hematologii, oddział pobytu dziennego. Zainstalowali mnie na fotelu, nóżki w górę, podłączyli kaniulę i zapodali pierwszą kroplówkę z lekiem antyhistaminowym. To tak na wypadek reakcji alergicznej na miksturę.* Chwilę później wjechała wielka czerwona kroplówka i podłączyła się ze mną. Dowiedziałam się, że jest 6 prędkości przelewu. Zaczynają od najniższej, powolutku, obserwują mnie i reakcje na obcego w ciele. Jak wszystko idzie dobrze o zwiększają prędkość na drugi bieg i tak dalej. Pierwszy bieg szedł około godziny, płynu ledwo ubyło, nic się nie dzieje, ja czuję się dobrze więc przyspieszamy. Jakieś 15 min później zaczyna mi się robić chłodno, a był to piękny, upalny dzień. Na sali chodziły wszystkie wiatraki, myślę sobie, że przesadzili z tym wietrzeniem. No ale zaczynam czuć dreszcze. Melduję więc pielęgniarce, a ona jak rakieta wyskakuje zza biurka no i się zaczyna akcja..... jak ktoś nie lubi takich szczegółów medycznych to niech przeskoczy do następnego akapitu... zaczynam się trząść na dobre. Ale nie tak jak wtedy, kiedy zmarznie ci tyłek w zimę na sankach, bardziej tak, że całe ciało, łącznie z głową i szczęką (którą starałam się zaciskać, żeby języka sobie nie przegryźć) każdy mięsień, nie masz nad tym żadnej kontroli. Przypuszczam, że to coś podobnego do ataku epilepsji, tylko byłam cały czas wszystkiego świadoma. Oczywiście odłączyli natychmiast miksturę, przepłukali system i wpuścili kolejne dwie szybkie mikstury, nie wnikałam co to. Próbowałam zapanować nad swoim ciałem. Pielęgniarka Kirsty, trzymała mnie cały czas za rękę i zapewniała, że zaraz to się skończy. Trwało 15 min. Jak gwałtownie przyszło, tak gwałtownie odeszło. Ulżyło wszystkim, bo taka akcja nie jest fajna na sali gdzie kolejne 5 osób dostaje swoje mikstury.

Dali mi odpocząć, podłączyli kroplówkę z solami czy tam czymś innym na poprawę humoru, przynieśli lunch. Przerwa potrwała jakieś 1.5 godziny. Trzeba było wszystko zaczynać od początku, pierwszy bieg itd. No i tym razem już wszystko poszło dobrze. Wielki czerwony worek został opróżniony na 5 biegu i to było około 16:30. Dali mi jeszcze kroplówkę na wzmocnienie i przepłukanie systemu, w między czasie zmierzyli ciśnienie, puls i temperaturę (rutynowo robią to co godzinę). Trochę im się nie spodobało, że temperatura była 37.8. No nic, kroplówka kapie, ja leżę. Znów mierzą. Temperatura 38.2. No i zaczynają debatować: a czy mnie puścić, a czy dam sobie radę jak temperatura jeszcze podskoczy, a może lepiej niech zostanę...Znów mierzą 38.9. No i to już oznaczało, że do domu nie wracam.... 😞

Tylko, że na oddziale nie mają wolnego pokoju. Szukają, kombinują, gdzieś dzwonią. Dobra wiozą mnie na górę. Wstawili łóżko do pokoju konsultacyjnego, a więc bez wygód (każdy pokój na oddziale ma swoją łazienkę) en suite. Na dodatek światło miało wmontowany czujnik ruchu więc jak tylko ruszyłam nogą Tadam! Niechaj będzie jasność! Pielęgniarka przyniosła mi taką czarną maskę na oczy. Bez tego chyba bym nic nie pospała. Gorączka w nocy dobiła do 40.5 znowu mnie trzęsło, ale tym razem zdrowo, od wysokiej temperatury. W końcu nad ranem przeszło. 

No i zaczęło się wszystko na nowo. Antybiotyk w żyłę, paracetamol, kroplówkę żeby mnie nawodnić trochę, pobieranie krwi, żeby znaleźć infekcję, wtłaczanie krwi żeby podnieść jakość mojej i tak przez 3 dni. Gorączka minęła po pierwszym, po drugim już byłam gotowa iść do domu, ale dopiero wyrwałam się w piątek o 22... widzieli desperację w oczach mych i aby uniknąć rewolucji na oddziale wypuścili tylnymi drzwiami.

No i tak to wyglądało. We wtorek druga dawka mikstury mnie czeka (jeśli badanie krwi w poniedziałek będzie w porządku). Mam nadzieję, że obejdzie się już bez przygód. 

A ku rozrywce chciałam wam pokazać widok z mojego okna...


I jeszcze na koniec powiem tylko, że wasze modlitwy, pozytywne wibracje, medytacje, dobre słowa, zioła i wszystko to co robię plus mikstura chyba zaczynają działać! Mój brzuch nie wygląda już jak 6 miesiąc ciąży. Obecnie oscyluje w granicach 4-5 miesiąca i nie boli... ale nie zapeszajmy!


* wciąż ciężko mi się oswoić z myślą, że aby uzdrowić swoje ciało muszę je trochę popsuć. Mikstura nazywa się Rituximab i jest przeciwciałem, które ma na celowniku proteinę CD20. Ta proteina jest na powierzchni komórek chłoniaka. Mikstura przylepia się do tej proteiny, a wtedy zdrowe komórki mojego układu odpornościowego wyłapują ją i wybijają dziada! Tak w skrócie i dużym uproszczeniu :)

Komentarze

Popularne posty