Mount Keen - wejście w maju z doliny Esk

Mount Keen to najbliżej od Aberdeen położone Munro. Tylko 50mil drogi, 1.5 godziny jazdy i jesteś na miejscu (na nawigacji można nastawić kierunek na Invermark Castle). Dlatego dziwi mnie, że z jakichś magicznych powodów, odwlekałam to wejście. To znaczy chyba wiem. Kiedy obejrzysz Youtube i ludzi tworzących rankingi szczytów, większość z nich, zgodnie twierdzi, że to jeden z najbrzydszych munro. No i chyba w to uwierzyłam. Ale! Przyszła i na niego kolej. 
To był maj. Bank Holiday w Szkocji, czyli wolny poniedziałek, co by się naród cieszył i nie narzekał, że się przepracowuje. Podstępem, albo z zaskoczenia, już nie pamiętam, zapakowałam Adama do samochodu i poinformowałam o moich planach. Sapnął tylko głośno jak się dowiedział, że to 18km wędrówka. Ruszyliśmy.
Ostatnie kilka kilometrów (chyba od Tarfside), to droga jednopasmowa z mijankami, ale już tu poczułam, że pogłoski o brzydocie tego miejsca są mocno przesadzone. Od rana mgła wisiała wszędzie, a kiedy wjeżdżaliśmy w dolinę rzeki Esk, zaczęła powoli podnosić się,  otulając najpierw zbocza, potem szczyty, a kiedy parkowaliśmy - zniknęła zupełnie. 
Parking znajduje się po prawej stronie drogi. Jest mały, może na 20 samochodów, więc raczej trzeba być tu wcześniej niż później. My przyjechaliśmy o 12 (co wśród wędrowców górkowych uważane jest za grzech lenistwa, zaniechania oraz kwalifikuje się na karę smolnego kotła) i musiałam kombinować ostro żeby się gdzieś wcisnąć. Inna sprawa, że kilkoro kierowców powinno również smażyć się w kotle, no ale nie mi tu ich osądzać.
Buty na nogi, plecaki na plecy i w drogę, w stronę kościółka i zaraz za nim skręcamy w prawo. 



Ścieżka przez chwilę biegnie wśród drzew i to będzie ostatni kawałek cienia. Rozkoszuj się więc póki możesz.


Bo zaraz wychodzimy na otwartą, bezleśną przestrzeń i tak już pozostanie przez kilka godzin. A dzień jest piękny, słoneczny i grubo ponad 20st. Jak nie Szkocja!




Po około 4km wędrówki dochodzimy do Studni Królowej (Queen's Well). Chodzi tu  Królową Matkę (Viktorię), która zawędrowała sobie tu podczas jednej ze swoich przejażdżek na kucyku (zgaduję, że nie sama tylko z nadworną świtą). No i aby to upamiętnić postawili takie coś i zrobili studnie. Woda czyściutka.



Podziwiamy studnię, smakujemy wodę, ocieramy pot z czoła i dalej. To była ta łatwiejsza część wycieczki. Teraz będzie pod górę przez około 5km. Ścieżka zaczyna się wspinać. Po prawej mijamy zabudowania farmerskie i owieczki. Ścieżka po woli nabiera tępa. Jest kamienista, ale dobrze utrzymana. W butach do wędrówki idzie się dobrze. Mijamy kilkoro w trampkach. Nie zazdroszczę.


Widać, że szczyt jest popularny. Ci którzy przyjechali tu o odpowiedniej godzinie właśnie schodzą. My posapując (znaczy głównie ja, goniąc Adama) pniemy się krętą ścieżką w górę.


Widoki są piękne, na dolinę z której wyszliśmy i na rysujące się na zachodzie pasmo Caringorms. Słońce grzeje nieubłagalnie. 



No i faktycznie ostatnie metry do szczytu nie są powalające. Wygląda jak wielki, płaski cycek, ale przecież nie tylko meta się liczy, droga też jest ważna. 


No i jesteśmy. Prawie 3 godziny nam to zajęło. Teraz czas na małe co nieco. 



I powrót o domu. Niestety nie ma innej drogi jak odwrócić się i śmigać na dół po swoich krokach. Adamowi się spieszyło, więc droga powrotna zajęła nam 2 godziny. Razem 5 no i czas na dojazd. Fajnie było. Warto iść i zapomnieć o opiniach "słynnych" youtuberów. 



No i tyle na dziś.
PS. Relację z tego wejścia piszę w sierpniu... jakoś tak wszystkiego się nazbierało. Prasowanie też czeka :)














 





Komentarze

Popularne posty