Pressendye i zgubiona droga

Niedziela znow nas rozpieszcza termalnie i opadowo, wiec ku rozpaczy Zuzy ruszylismy na podboj jakiegos wzniesienia. Koncza nam sie male gorki w okolicy. Ta ktora wybralam lezy prawie w prostej linii na zachod od Aberdeen. Okolo godziny jazdy samochodem, ale trasa widokowa zapewniam. Szlak rozpoczyna sie w malej podgorskiej miejscowosci - Tarland, i biegnie na pn-z poczatkowo asfaltowa droga. Po prawj i po lewej pastwiska, pola z jeszcze nie zaoranym rzyskiem, gdzies tam szumi strumyk, w dali gory....no slowem jest gdzie oddychac


Przyjechalismy oczywiscie pozno (bylo dobrze po 11 kiedy wystawilam noge z samochodu), a szlak orginalnie prowadzi przez prawie 15km bezdrozy  - tu jest mapa - postanowilismy wiec go troche skrocic, wylaczajac z wedrowki Broom Hill, a kierujac sie od razu na Pressendye. Mapa OS Explorer 405, twierdzila, ze jest to jak najbardziej mozliwe. Nie glownymi drogami oczywiscie, ale niemniej byly one oznaczone.
Ruszylismy wiec na skroty. Zeszlismy z glownej drogi i kierowalismy sie na farme Boig. Cisza, spokoj. Pelno bazantow i krow. Slonce wali jak glupie.



Przy farmie skrecilismy sciezka na pn, pn-w i w gore przez pastwisko owiec tym razem. Doszlismy do lesnego traktu i tam zrobilismy krotka przerwe na lunch. Widok rozciagal sie na cala doline. Co niektorzy mieli problemy z ruszeniem dalej, tak bylo leniwie.



Ruszylismy jednak. Trakt zapowiadal sie obiecujaco. Widac, ze uzywany przez sluzby lesne, ale jest.


Taak.... problem w tym, ze byl, byl i tak jak sie pojawil z nikad, tak sie skonczyl. Urwal po prostu, w momencie kiedy zaczely sie wrzosowiska, zgaduje ze jakies 200m przed szczytem i to po stromej stronie. Ja nie cierpie wracac ta sama droga, wiec dla mnie powrot ozaczal isc w gore. Chlopaki tez chcieli isc, tylko Zuza jak zwykle marudzila cos juz o koncu swiata i ze umarniemy w tych niebosieznych szczytach. Poszlam wiec pierwsza znalezc droge, a reszta za mna.


Wrzosowiska byly wysokie, dobrze powyzej moich kolan. Jak Adas dotarl do gory do dzis pozostaje zagadka. Dla niego to bylo przedzieranie sie przez krzaki po pachy prawie.

Po jakims czasie znalazlam glowny szlak. Zostawilam Zuze jako sygnalizator, a sama wdrapalam sie troche wyzej zeby zobaczyc ten szczyt. No bo jak to tak byc tuz tuz i nie dotknac czubka. To nie Mont Everest co prawda, ale uczucie tego samego typu. 
Weszlam wiec, rozejrzalam, zrobilam kilka zdjec, ale nie ciagnelam juz tu reszty. Nic nadzwyczajnego. Punkt wysokosciowy, kupka usypanych kamieni i wrzosowiska jak okiem siegnac. Dalam im spokoj.


Wrocilam gdy akurat wychodzili z chaszczy.


Zrobilismy krotki odpoczynek no i doga w dol. Tym razem po szlaku wiec latwo.


Az do momentu gdy zachcialo nam sie znowu skrotu, ktory to oczywiscie byl oznaczony na mapie.
Poczatek jak zwykle w porzadku. Wzdloz niezaoranego pola, potem wzdluz linii lasu i tu niespodzianka plot z zasiekami. Nie bylismy chyba pierwsi, ktorzy ta droge wybrali, bo ktos ulozyl przejscie z powalonych konarow drzew.


Przez plot wiec i maly lasek i prawie prosto na szlak, ale my go ponownie ignorujemy, zeby wejsc w sciezke jak z bajki. Prosto przez pola, drozka otoczona z dwoch stron szpalerem bukow. I tak, az do asfaltowej drogi prowadzacej do miasteczka


W polowie sciezke przecina maly strumyk, ale jest mostek wiec sucha stopa do przodu i wychodzimy na soneczna droge z widokiem.


To pierwsza wyprawa, po ktorej naprawde fizycznie bylam zmeczona, ale tak pozytywnie. Zuza stwierdzila, ze pada i na trening nie idzie wiec dzien skonczyl sie pizza i wspolnym ogladaniem Transformers :)









Komentarze

Popularne posty