Ze Szkocji do Portugalii, wycieczka po słońce - dzień 0 i 1



....9 miesięcy temu tu byłam... hmm... znak-sygnał to jakiś może.... i to nie tak, że nic się nie działo w tym czasie... działo się, ale wydawało mi się, że nie warto o tym pisać...
...teraz wiem, że podchodziłam do wszystkiego od dupy strony. 

Myślałam, "A...o tym już było, tam wszyscy jeżdżą, nikt tego nie będzie czytał, to zbyt trywialne żeby o tym wspominać..." Teraz wiem, że pustak ze mnie był. Martwiłam się o treść wypowiedzi, o jakość zdjęć, o opinię innych na temat moich wywodów, a zapominałam w tym wszystkim o sobie. Zapomniałam, że na początku robiłam to dla własnej przyjemności. Potencjalna przyjemność odbiorcy to był tylko efekt uboczny. 
Znów na nowo odkrywam w sobie dziecko.

***

Będzie o wyjeżdzie po słońce i witaminę D. 
Każdy wie, że zima w tym rejonie Szkocji jest drażniąca. Praktycznie nie ma śniegu, a jak już popada, to leży przez kilka dni i znowu długo, długo nic. Raczej powiedziałabym, że to taka niekończąca się jesień listopadowa. Po śnieg musimy jeździć do Lecht Ski, około 1.5 godziny w samochodzie.
W styczniu więc, w desperacji zaplanowałam wycieczkę do Portugalii. Niestety najbliższy wolny termin to była przerwa wielkanocna, ale cóż. Przynajmniej było na co czekać. 
Nie jestem wielce doświadczonym podróżnikiem. Ktoś polecił mi stronę Travel Republic i z tego skorzystałam. Kryterium były dwa. Ma być ciepło na tyle, żeby móc chodzić w krótkich gaciach i cena nie więcej niż £1500 za 4 osoby. No i wynalazłam taki zestaw:
  • Portugalia, Albufeira, Grand Muthu Forte Hotel, self catering
  • Przelot z Glasgow do Faro i w dugą stronę ... Razem £1380 za 7 dni. 
  • Samochód z wypożyczalni Centuro na cały pobyt £116. 




Aberdeen ma bezpośrednie połączenie z Faro, ale cena biletów była dwa razy wyższa, więc doliczając nawet Long Stay Car Park w Glasgow (£48) i tak wyszło sporo taniej. 

***
Samolot
Przelot zapewniał jet2.com  ...wiem, nie wygląda to zbyt ciekawie, ale po przyjeździe na lotnisko pozytywne rozczarowanie nadciągnęło. Podczas gdy klienci Ryanaira czy innego BritishAirwaysa stali w dłuuuugim i ciasnym ogonku do odprawy bagażowej, podejrzanie wyglądające jet2.com miało otwarte 6 stanowisk, żadnej kolejki, (22kg bagażu do wzięcia na osobę)  i miłą obsługa. Tak więc po sprawnej odprawie zakotwiczyliśmy się w tej idyllicznej przestrzeni między niebem a ziemią, gdzie można wydawać już spokojnie swoje ciężko zarobione pieniądze, na towary zbędne, będąc usprawiedliwionym, bo to duty free (taaa akurat) i urlop właśnie się zaczął. I nie będę tu ściemniać, że my jakoś szczególnie wyróżnialiśmy się z tego tłumu kaczek. Wczasy to wczasy.
Samolot był o czasie. Załadowaliśmy się, polecieliśmy i wylądowaliśmy. Tego etapu podróży nie znoszę więc nie będę się wyżywać intelektualnie. W samolocie jak to w samolocie. Obsługa biegała w tą i z powrotem z wózkami, dzieci się darły (nie moje), samolotem trochę potrzepało, ale generalnie chwilę przed 19:00 wylądowaliśmy w Faro.

Samochód
Na lotnisku Pan z wypożyczalni samochodów Centuro czekał z kartką i pokierował nas dalej, do Parkingu nr 4. Stamtąd mały busik zabrał nas do wypożyczalni. Tu już nie było tak fajnie. Po pierwsze czekaliśmy ponad 40 minut na zauważenie, no ale dobra, to nic takiego. Jak już przyszło do podpisania dokumentów okazało się, że excess na ubezpieczeniu to £1200 i płacisz to jak ci ukradną samochód lub jak się zepsuje. Jeśli chcesz się tego obowiązku pozbyć cena wypożyczenia wzrasta o £152. Wiadomo, ich samochody ich zasady, ale dobrze byłoby dowiedzieć się o tym trochę wcześniej, a nie stać jak debil przy kontuarze zastanawiając się czy dopłacić i mieć święty spokój czy zaoszczędzić i za każdym zakrętem spodziewać się portugalskiego najeźdźcy, który uczyni cię lżejszym o £1200. Wybraliśmy bramkę nr 2, a co życie na krawędzi to to co robimy codziennie 😈

Hotel
Z Faro do Albufeira to około 30min jazdy, tak więc około 21:00 dotarliśmy do hotelu. Szybkie, sprawne zaokrętowanie, temperatura 15º C za oknem, apartament wielki ... pierwsza lampka wina na balkonie. Jest dobrze. Zdjęcia, z powodu emocji, wyszły lekko chaotyczne...później będą lepsze 😄

Poniedziałek

Nieśpieszna pobudka, delegowanie chętnego do pobliskiego spożywczaka (InterMarche za rogiem) no i pierwsze śniadanie na balkonie. 



Było ciepło, ale chmury się trochę przewalały. Postanowiliśmy dzisiejszy dzień spożytkować na zwiady okolicy. Najpierw na plażę. Google pokazały ścieżkę do najbliższej (jak się potem okazało najładniejszej) Praia da Oura. No to poszliśmy. 


Akurat był odpływ. W stronę miasta w prawo, no to poszliśmy plażą w lewo.





Jak widać na załączonych obrazkach to nie jest nudna plaża. Oczywiście, można położyć się i tak trwać plackiem przez pół dnia, dbając tylko o to czy boczki równo się przysmażają, ale jeśli akurat to nie jest najbardziej ulubionym sposobem spędzania czasu wolnego, to proszę bardzo! Odkrywanie skałkowych niuansów. Wszystko wokoło to skały wapienne o różnym stopniu erozji. Nieskończone źródło wypełniacza czasu wolnego.



Lokalni miłośnicy owoców morza na porannym polowaniu.


I tak powoli dochodzimy do kolejnej plaży, Praia de Santa Eulalia. Czym się różni od poprzedniej? Lokalizacją i lekko zwiększoną ilością kamieni w wodzie. Poza tym równie piękna.


I taki tubylczy, rosnący wszędzie mały roślinek. 




A przy wyjściu... tradycyjna szansa zakupu rzeczy niepotrzebnych, co oczywiście uczyniliśmy.


I tak minęło przedpołudnie....na lunch wróciliśmy do hotelu. Zwyczaj sjesty udzielił się i nam. Adam wykonał pierwszą próbę zanurzenia stopy w basenie... no i na stopie się skończyło.



Dobrze po 16 ruszyliśmy do miasta, no i słońce wyszło. 
Z hotelu w prawo i prosto na dół. Jakieś 20-25 minut no i jesteś w centrum.


To kolejna plaża Praia dos Pescadores. Żeby dostać się na dół trzeba albo iść na około klifem, albo można użyć ruchomych schodów. Zanim to uczyniliśmy, w pośpiechu szukaliśmy jakiegoś sklepu z krótkimi gaciami. Zrobiło się tak ciepło, że długie spodnie stały się nie do zniesienia


To główny plac w mieście: Jardim Publico de Albufeira. Szumnie nazywany Ogrodem. No, te trzy drzewa na krzyż można uznać za ogród... ale i tak ładnie.




Najbardziej podobały nam się te drzewka pomarańczowe i cytrynowe. Dla nich są czymś tak bardzo zwyczajnym jak dla nas jabłonie. My, ludzie północnego plemienia, cieszyliśmy się jak dzieci za każdym razem kiedy jakieś drzewko pojawiło się na horyzoncie


I powrotna droga do domu na kolacje i butelkę Porto.












Komentarze

Popularne posty