Ze Szkocji do Portugalii, wycieczka po słońce - dzień 2

Wtorek

Rano przekopaliśmy kilka serwisów pogodowych. Wszystkie jednym głosem zapowiadały piorunującą burzę, a po niej deszcz. Postanowiliśmy więc wykonać wycieczkę do Lizbony. To co prawda 250 km na północ, ale być w Portugalii i nie odwiedzić stolicy, no jak to tak... ?!
No to w drogę. Wyjechaliśmy późno, bo śniadanie znowu przeciągnęło się. Na miejsce dotarliśmy około południa. Wiadomo było, że nie zaszalejemy turystycznie. Trzeba było wybrać coś co bez wątpienia trzeba zobaczyć. Wybrałam dzielnicę Alfama. Szybko znaleźliśmy parking nad rzeką Tag, przy nowo powstającym terminalu dla wycieczkowców... no i w górę, bo tu wszędzie jest pod górkę.
Pod górkę, wąskimi uliczkami, często jednokierunkowymi, tak bez wielkiego celu, mniej więcej w stronę Castelo de S. Jorge czyli Zamku św. Jerzego.




Schodki, wąskie alejki, brukowane białym kamieniem. Jedne kamienice bogate inne biedne. Urokliwe. Co kawałek jakaś kobieta, siedzi na stołeczku i za 1 Euro sprzedaje lufę słodkiej wiśniówki Ginja.




W pewnym momencie dochodzimy do windy, która twierdzi, że zabierze nas 5 pięter w górę, a stamtąd już kawałeczek do zamku.

Wjeżdżamy prosto na taras widokowy.



Do zamku, a właściwie do ruin doszliśmy, zobaczyliśmy wielką kolejkę do kasy biletowej i daliśmy sobie spokój. Jest ładnie idziemy dalej. 


Takiego rodzaju kafelkowych tabliczek spotkać można wiele przy wejściach do domów.


Jest i taka twórczość.



Zanim wejdziesz do toalety, krótka historia Lizbony.



... albo i taka "Ocalcie Lizbonę i jej mieszkańców od masowej turystyki". I szczerze mówiąc ciężko się nie zgodzić. Włazimy tym ludziom prawie że do domów.



I tak sobie tuptając góra-dół, zaglądając bezczelnie w okna mieszkańcom Lizbony, dochodzimy do otwartej przestrzeni. Dzieci zażądały pożywienia. Akurat wyleźliśmy na knajpkę ze stolikami w pełnym słońcu. Siadamy.


Ja nie byłam głodna, ale bardzo chciałam spróbować słynnej lizbońskiej babeczki Pasteis de Belem (Pasteis de Nata w pozostałej części Portugalii). No to mam. Są rzeczywiście pyszne. Niby proste, ciasto francuskie wypełnione kremem budyniowym i zapieczone, ale oryginalny przepis (z ciastkarni Antiga Confeitaria de Belem) jest ściśle chroniony. 


Zuza zamówiła Homemade Burger. Uśmialiśmy się strasznie jak dostała talerz z kupką ryżu i hamburgerem przykrytym jajkiem sadzonym z dodatkiem frytek 😭😭😭


Jak już pojedli i popili to ruszyli dalej. Na drugą stronę placu, prosto na Portas do Sol podest obserwacyjny. Tu obowiązkowe zdjęcie dla turystów z widokiem na dachy Lizbony.


A po drodze mijamy słynny lizboński tramwaj...



W tym momencie Zuza stwierdziła, że potrzebuje shopping therapy, aby zniwelować efekt zbyt intensywnego przebywania z rodziną w tej samej przestrzeni. Chłopaki więc poszli tam, a my tam.
Na szczęście centrum handlowe Chiado było całkiem niedaleko (później się okazało, że to równie ciekawa dzielnica - Baixa) i dziecko moje było uratowane.
Z siatkami ruszyłyśmy w stronę parkingu, zahaczając przy okazji o Praca do Comercio (Plac Handlowy). To takie miejsce gdzie ludzie spotykają się, siedzą sobie, gadają... ogromna słoneczna przestrzeń z pomnikiem Józefa I i Łukiem Triumfalnym, otoczona masywnymi budynkami (w jednym z nich mieści się Ministerstwo Sprawiedliwości), które zmiękczono delikatnie łukowymi galeriami. W galeriach rozsiadło się muzeum, informacja turystyczna i kilka restauracji.

No i w tym czasie natura postanowiła dać znać o sobie. Zaczęłyśmy pośpiesznie rozglądać się za jakimś ustronnym miejscem. W oczy rzucił się nienachalny ogromny napis, czerwoną czcionką wykonany NAJSEKSOWNIEJSZA TOALETA NA ŚWIECIE. No właśnie tego nam trzeba. Wchodzimy. Faktycznie seksownie, czysto i pachnąco, a papier pobierasz sobie sam... ze ściany.



No i na tyle starczyło czasu. Trzeba wracać, bo daleka droga. 
A tak przy okazji, autostrady są płatne. Za odcinek Lizbona - Albufeira zapłaciłam 20 euro. Za przejazd mostem 25 Kwietnia (Ponte 25 de Abril) też płacimy 1.7 euro.


Drogę powrotną nawigacja wybrała przez inny most - Ponte Vasco da Gama. Idobrze, że jej posłuchaliśmy. Tak długim mostem jeszcze w życiu nie jechałam. 17km!!! Robi wrażenie. Spina szerokie rozlewisko rzeki Tag. Wieje jak diabli. 

***
No i koniec wycieczki. Kolacja i Porto, no bo jak inaczej. A kto wiedział, że Porto może też być w wersji białej? No ja nie. 


A dla zwieńczenia dnia pełnego wrażeń - drink nad basenem z pawiem i panem śpiewakiem w ramach rozrywki. Dobranoc 😎








Komentarze

Popularne posty