Ze Szkocji do Portugalii, wycieczka po słońce - dzień 4

Czwartek

Jak dobrze jest nie musieć nic. Otwieram oczy, zza grubych zasłon przebija się słońce. Mewy się gdzieś drą. Czuję zapach kawy. O! Ktoś wstał wcześniej niż ja. Wiem, że to będzie piękny dzień.

***

Po śniadaniu, spakowaliśmy klamoty i nad ocean. Postanowiliśmy zmienić scenerię i ruszyć na sąsiednią plażę (Praia de Aveiros) drogą przez klify. No i poszli.



To widok na wschód, na "naszą" plażę.


Jak widać łatwo można znaleźć swój prywatny zakątek.



Tak się rozpędziliśmy, że doszliśmy do Praia dos Alemaes, ale za duża jak na nasz gust, więc powrót do pierwotnego planu na dos Aveiros.





Rozłożyliśmy się. Szesnaście kocy, ręczniki, siaty, torby, basen, sanki i Boeing 726 ... ktoś poszedł na siku - toaleta będzie otwarta od jutra, ktoś poszedł do wody - pełno wielkich kamieni... Ło Matko! Wracamy do nas!



Wędrówka karawany z powrotem. Droga na szczęście jest tak piękna, że nikt nie marudzi.



No i na reszcie, każdy robi co lubi (ja się trochę chowam, mając na uwadze fakt, że górna część mojego ciała już bardziej czerwona być nie może) ale reszta korzysta.





Nuda...a po południu... dalej nuda tylko sceneria inna 😎😎😎





Wszyscy wykonywaliśmy nurki i bomby, nawet ja! Temperatura wody nie była jakoś specjalnie porażająca, ale w powietrzu się gotowało, cóż było robić!? Sru do basenu.


Dobrze jest czasami tak się ponudzić... 

***

A wieczorem, po całym dniu przewalania się z prawa na lewo dziewczyny postanowiły ruszyć w miasto, a chłopaki odkrywać niuansy lokalnej rozrywki.

Droga przez klify jest mimo wszystko ciekawsza niż białe, brukowane uliczki Albufeira.


Centrum położone jest jakby w wydrążeniu klifu, więc słońce o tej porze już tu nie dochodzi.


A na dół, jak już wspominałam, schodami ruchomymi.




Takie kafelkowe tabliczki witają gości wielu domów.










Godzina była taka nijaka jak na to miasto, za późno na plażowanie, za wcześnie na balety. I tylko takie dziwaki jak my oraz emeryci, członkinie Koła Gospodyń Wiejskich jak i zabłąkana ekipa hokeja na trawie z Morawca, włóczyliśmy się bez celu zamiast zaparkować w jakimś barze i rozpocząć porządnie wieczór 😜



No nic, połaziłyśmy, zatoczyłyśmy wielkie koło i ku szczęściu mojego dziecka cudem dotarłyśmy do McDonald'a. Zuza chciała sprawdzić czym różni się to portugalskie dobrodziejstwo od szkockiego. Zrobiłam minę matki wegetarianki/ ratowniczki Ziemi/ przeciwnika sieciowego-śmieciowego żywienia, ale weszłam. No i faktycznie - się różni. 
  1. można kupić małe piwo
  2. oznaczone są buły z glutenem
  3. mają do wyboru zupy
  4. oddzielnie funkcjonuje bar z kawą i ciasteczkami
Także takie to mnie turystyczne doświadczenie spotkało. Spróbowałam zupy z kapusty (niekiszonej). Ohyda. Ciężko to do czegokolwiek porównać. Młoda kapusta zaciągnięta wodą z mąką kukurydzianą. Bleee! (zresztą tu taka przestroga, ta mąka to wszędzie jest)

Ruszyłyśmy dalej. Po drodze jakiś supermarket. Wstąpiłyśmy. Stoisko z rybami, taka ciekawostka. Te ryby są suszone. Zuza w charakterze miarki.



Nasza droga powrotna prowadziła (zupełnie niezaplanowanie) przez niechlubny The Strip czyli Avenida sa. Carneiro. Zanim tu przyjechaliśmy, a po tym jak opłaciłam całą tą eskapadę, okazało się, że nasz hotel znajduje się w dzielnicy imprezowej. Niektórzy "podróżnicy-blogerzy" straszyli hordami pijanych brytoli, wieczorami panieńskimi i końcem świata. Myślałam sobie, gdzież ja tą moją rodzinę ciągnę... okazało się jak zwykle wielkim biciem piany. Szukasz kłopotów - znajdziesz je z pewnością. Idziesz i patrzysz na wszystko pozytywnie - to właśnie dostajesz. Ta filozofia jeszcze mnie nie zawiodła. Przeszłyśmy z Zuzą przez to siedlisko Szatana i jedyne co nas spotkało to uśmiechnięci, dobrze się bawiący ludzie oraz kilka ofert drinka z palemką. Biorąc pod uwagę fakt, że Zuza tachała siatę z biedronki, a ja plecak Tony Halika to jeszcze nie jest z nami tak źle 😉

No i tyle. Doszłyśmy do hotelu około 23. Prysznic, lampka Porto (bez tego nie da rady) i spać. Turystyka wykańcza.

***


Komentarze

Popularne posty